czwartek, 4 maja 2017

Finansowy ninja. Michał Szafrański

TYTUŁ: Finansowy ninja
AUTOR: Michał Szafrański
WYDAWNICTWO: Kaveo Publishing
GATUNEK: poradnik
Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek

Ten post to wyraz mojego podziękowania dla autora.

Michał jest twórcą bloga www.jakoszczedzacpieniadze.pl i książki wydanej  na jego podstawie.
Jeśli nie interesuje Cię  temat oszczędzania, to nie czytaj dalej. Szkoda mojego i Twojego czasu.

Na blog www.jakoszczedzacpieniadze.pl trafiłam przypadkiem kilka lat temu. Już nawet nie pamiętam w jaki sposób. Temat jak najbardziej na czasie. Mnie się spodobało to, że autor pisał prosto, krótko w sposób przejrzysty i zrozumiały. Jak to się mówi: tłumaczył jak krowie na granicy. 

Zaczęłam śledzić blogowe wpisy. Nie wszystkie zagadnienia mnie interesowały, część po prostu omijałam.
Najbardziej moją ciekawość wzbudził temat o prowadzeniu domowego budżetu. Zaczęłam spisywać wydatki i dochody, i szukać źródeł wycieku pieniędzy. Prowadziłam zapiski budżetowe przez rok. Każdego członka rodziny uprzedziłam o tym fakcie. I do jakich wniosków doszłam? Hmh... Że moja rodzina ma budżet jak polski rząd czyli więcej wydaje niż zarabia. To taki mój osobisty żarcik. 
I wiecie co usłyszałam od domowników po rocznym prowadzeniu budżetu: jesteś gorsza niż Balcerowicz! Ale ja potraktowałam to jak komplement, bo w tym samym roku pojechaliśmy na wakacje za pieniądze, które nie pochodziły z naszych pensji...

Kiedy Szafrański ogłosił na blogu,  że wydaje książkę, to stwierdziłam, że muszę ją mieć. Ale...
Po kilkunastu miesiącach czytania bloga zrobiłam zgodnie z tym, co pisał Michał: przemyślałam zakup. Nie zamówiłam książki tylko wpisałam ją do zeszytu zamówień w mojej bibliotece. Stwierdziłam, że najpierw przeczytam, a później podejmę decyzję o zakupie. I tak też zrobiłam.

Poradnik przeczytałam. I teraz wiem, że go chce go mieć w domu. I wszystkim będę polecać.

Pierwsze co się zauważa, kiedy się bierze tę lekturę do ręki, to jakość wydania. Twarda oprawa, ponad 500 stron. Rozdziały pogrupowane tematycznie, od tych najprostszych do tych trudniejszych, na początku każdego rozdziału krótkie wprowadzenie o czym będziemy czytać, potem tekst przedstawiony w sposób wyczerpujący i przejrzysty, na koniec krótkie podsumowanie. Każdy rozdział to osobna historia, wiec nie trzeba czytać po kolei, albo można omijać te, które nas nie interesują. A jakby komuś było mało, to na końcu poradnika obszerna bibliografia. 

W lekturze tej znajdziemy tematy takie jak: jak ważne jest planowanie, także wydatków; jak prowadzić domowy budżet?; co to jest finansowa poduszka bezpieczeństwa?; czy droga do niezależności finansowej jest trudna?; konta, lokaty - czy banki nas czasem nie "rolują"?; czy kredyt hipoteczny to zawsze dobry pomysł?; czy elementarz podatkowy jest dla każdego?; czy warto inwestować?

Jedno wiem: nie trzeba stosować się koniecznie to wskazówek Michała! Ale przeczytać trzeba obowiązkowo!

Czego nauczyła mnie ta pozycja wraz z blogiem? 
Że każde wydane 5 zł, to nie jest TYLKO 5 zł. To jest KOLEJNE 5 zł. 
Że oszczędzanie nie zaczyna się od dużych kwot i wielkich wyrzeczeń.
Że najpierw myślimy, a potem wydajemy.
Że kontrola wydatków jest niezbędna  bez względu na wysokość dochodu,
Że myślenie o swojej finansowej przyszłości powinno zacząć się niezależnie od tego ile masz lat.
Mnóstwo tematów do rozważań.

Czytam dużo i od zawsze. A jak wiadomo książki kosztują. Postanowiłam zastosować się do niektórych rad autora. I...
Sama rozliczam swoje pity. Tak się tego bałam, a okazało się prostsze niż myślałam. 50 zł w kieszeni -= 2 książki.
Przejrzałam wszystkie szafy i zakamarki. Wystawiłam rzeczy zbędne na znanym BEZPŁATNYM portalu ogłoszeniowym. Po roku wyszedł mi wpływ średnio 100 zł na miesiąc. Jak dla mnie = 4 książki.
Rok zbierania makulatury to kwota około 100 zł  czyli kolejne 4 książki.
Zaczęłam się wymieniać książkami na znanym portalu społecznościowym. Czyli kolejne kilka nowych książek.

A teraz to taka moja mała "prywata". Ten post to jest odpowiedź na pytanie: ile ty wydajesz na książki? Jak się okazuje - mniej niż się wszystkim wydaje.
Przykłady mogłabym mnożyć. I nie chodzi o to, że nie  wystarcza mi kasy do pierwszego. I nie chodzi o to, że zrobiłam się skąpa. Zaczęłam po prostu zwracać uwagę na to, gdzie uciekają nasze (moje i męża) ciężko zarobione pieniądze. 

Polecam taki eksperyment: zapytajcie znajomych: ile wynoszą ich rachunki miesięcznie i rocznie. Wiele osób nie potrafiło mi odpowiedzieć na to pytanie. A na pytanie czy wiedzą jak można zmniejszyć opłaty, to już mi nikt nie umiał odpowiedzieć.

Czy coś się zmieniło po przeczytaniu tej książki? Nie. A dlaczego? Bo wiele zmian w swoim domu wprowadziłam po blogowych wpisach. Ale książkę i tak kupię. Żeby móc do niej wracać w dowolnej chwili.

Polecam.


Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz