niedziela, 7 maja 2017

Czereśnie zawsze muszą być dwie. Magdalena Witkiewicz

TYTUŁCzereśnie zawsze muszą być dwie
AUTOR: Magdalena Witkiewicz
WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Filia
GATUNEK: współczesna literatura obyczajowa
Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek

No wreszcie jest! Najnowsza książka Magdaleny Witkiewicz!
Nie znam całej twórczości autorki, ale na tę pozycję czekałam jakoś tak szczególnie. W sumie to nawet nie wiem czemu... Intuicja? 

Już to kiedyś pisałam i teraz się powtórzę: Pani Magda jest świetnym obserwatorem rzeczywistości. W tej lekturze poruszyła wiele tematów, ale zrobiła to w sposób mistrzowski. Wiele wątków pokazała w świetny sposób i rewelacyjnie ze sobą powiązała.

Nie będę streszczać książki ani opowiadać Wam fabuły. Napiszę tylko o tym, na co ja zwróciłam uwagę. Albo mnie zachwyciło... Kolejność przedstawionych wątków jest przypadkowa. Dla mnie wszystkie ona równie ważne.

Przypadek? Przeznaczenie? Los? Wierzycie? Czy jedna, mogłoby wydawać się nieistotna, decyzja może zmienić nasze życie? Głowna bohaterka, Zosia, w wieku 15 lat idzie z klasą na wagary. I musi ponieść konsekwencje swojej decyzji. Dyrektorka wymierza jej karę. Jaką? Musicie doczytać. Ale czy kara może być nagrodą?

Przyjaźń międzypokoleniowa. Jest możliwa? Czy nastolatka może zaprzyjaźnić się z kobietą w wieku babci? Może mieć wspólne zainteresowania i podejście do życia? Czy obca kobieta może zastąpić babcię? Zosia zaprzyjaźnia się ze Stefanią na wiele lat i to Stefania okazuje jej miłość i ciepło, którego tak jej brakuje.

Zrozumienie na linii rodzice-dzieci. Jest do zrealizowania? Wiecznie zapracowani rodzice, ciągle wymagający, wiecznie niezadowoleni. I samotna nastolatka. Kiedyś czytałam, że słowa rodziców mają bardzo długą drogę do przebycia. Docierają do dziecka, gdy ma ono około trzydziestki. I tak jest też tutaj. Dopiero dorosła Zosia zaczyna rozumieć niektóre zachowania czy decyzje rodziców. Mnie się spodobało jak autorka pokazała dorastanie głównej bohaterki.

Trauma. Dramat. Nieszczęście. Czyli sytuacja gdy niebo wali ci się na głowę. Dla każdego jest to inna sytuacja. Śmierć, choroba, nieszczęśliwa miłość. Czy po takich życiowych zakrętach możliwy jest powrót do normalności. Ile na to potrzeba czasu? A ile łez? Każdy z bohaterów przeżył w życiu jakąś katastrofę życiową. Czy każdy się podniesie? Czy zechce dać Życiu drugą szansę? To ta część książki, która mnie najmocniej wzruszyła. 

Przeszłość a przyszłość. Czy to co się kiedyś wydarzyło ma wpływ na to co będzie? Czy warto odgrzebywać dawne historie? Panna Krasnopolska wierzy, że gdy dokończy sprawy z przeszłości, to przyszłość będzie spokojniejsza. Stary dom, zapomniany strych, pamiątki po ludziach, których już nie ma. I duchy poprzednich mieszkańców, którzy "nawiedzają" willę w Rudzie Pabianickiej. Dawka tajemniczości i zjawisk paranormalnych dla mnie w sam raz. Większej bym nie zniosła.

Teraźniejszość i przeszłość. Czyli to, co lubię najbardziej. Akcja książki dzieje się w czasach współczesnych i w latach trzydziestych XX wieku. Historia, która ma miejsce w okresie międzywojennym jest niesamowita i cudowna jednocześnie. Choć może to dziwnie zabrzmi w kontekście licznych śmierci i samobójstwa. I ten klimat stworzony przez autorkę: wyjazdy do podmiejskich letnisk, życie fabrykanta w włókienniczej Łodzi, mezalianse, towarzyskie ploteczki, osobiste krawcowe. Dla mnie troszkę za mało. Mnie ten okres historii bardzo interesuje i dlatego czuję niedosyt. 

Wielka miłość? Czy istnieje? Pokonując wszelkie przeszkody i nie oglądając się na nikogo ma szansę na byt? Gdy miłość, która zamienia się w obsesję, to jeszcze miłość? Gdy niszczy wszystko wokół i doprowadza do śmierci, to ma rację istnieć? A gdy odbiera chęć do życia? Anna nie chce żyć, Szymon wycofuje się z kariery zawodowej, Zosia nie może pogodzić się ze stratą, Marek chyba myli pojęcia... Każdy ma swoją definicję wielkiej miłości.

Miłość pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. Tu też wątek trafił w moje serce. Od zawsze w moim otoczeniu są zwierzęta: koty, psy, chomiki, rybki. Nie wyobrażam sobie życia bez nich. Autorka stawiając Szymonowi na drodze biszkoptowego labradora "kupiła" mnie od razu. Bohater ma suczkę o imieniu Luna, a ja ma kawalera o imieniu Biszkopt. Szymon ratuje psa od niechybnej śmierci i zaprasza go do swojego życia. A Zosia przygarnia kota. Jednego. Ja mam dwa. Bohaterka dała mu imię od nazwy miejscowości. Uśmiałam się niesamowicie. I nie powiem Wam jakie. Czytajcie! 
Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek


Książka ta mnie niesamowicie wciągnęła. Pomimo 488 stron dosłownie pochłonęłam ją w dwa dni. A to się nie zdarza często. Mogę powiedzieć, że ta pozycja sama się czyta. Ja się zanurzyłam w nią i dałam ponieść. I bardzo mi to odpowiadało. Choć może, na pierwszy rzut oka, wydawać się, że to powieść lekka, łatwa i przyjemna, to taka nie jest. Dla mnie to ona ma drugie dno. Jakie? Niech każdy czytelnik odnajdzie swoje.

I na koniec cytat:

"Chodzi o to, by pięknie przeżyć każdy dzień. By zasypiać z myślą, że zrobiło się wszystko. By tak żyć, że wieczorem, gdy kładziesz się spać, niczego nie żałować."

Polecam. Czyli Intuicja mnie nie zawiodła. Czytajcie!

PS A! I nie zapomnijcie o chusteczkach.



Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz