czwartek, 27 sierpnia 2020

Ostatni pociąg. Meg Waite Clayton

              TYTUŁ: Ostatni pociąg
             AUTOR: Meg Waite Clayton
                  WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Kobiece
GATUNEK: literatura piękna
STRON: 536
DATA PREMIERY: 12 sierpnia 2020



Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek



Dziś będzie kolejna opinia pisana emocjami. Emocje w tej książce sięgnęły zenitu z kilku powodów. 
Powieść ta oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, jakimi były Kindertransporty. Niepokoje lat 30 XX wieku i szerzenie się nazizmu w Europie w zestawieniu z rozpaczą dzieci oddzielanych od rodziców, to mieszanka, która wzbudza wiele emocji. I do tego wszystkiego przywraca pamięć o niezwykłej kobiecie, jaką była Truus Wijsmuller-Meijer, zwanej przez dzieciaki "ciocią Trusią", organizatorce Kindertransportów.

Akcja powieści toczy się dwutorowo. W jednym wątku poznajemy dwoje niezwykłych nastolatków zamieszkałych w Wiedniu: Stephana, któremu marzy się kariera pisarska i Žofie-Helene, która jest zafascynowana matematyką.
W drugim obserwujemy Truus Wijsmuller-Meijer, która chcąc ratować żydowskie dzieci z Niemiec i krajów okupowanych, bądź zagrożonych okupacją przez Niemcy organizuje wyjazd tychże dzieci do Wielkiej Brytanii.
Oba wątki toczą się obok siebie, żeby w pewnym momencie spleść się w jeden i zmierzać do wspólnego zakończenia. Więcej o fabule nie napiszę, bo prawdziwy jej charakter tkwi w szczegółach, które całej tej opowieści dają niesamowity klimat.

Powieść ta zasługuje na szczególną uwagę z kilku powodów.

Bardzo dobrze oddany jest klimat i nastroje w latach 30 XX wieku.

Jest to niesamowita lekcja historii poprzez wplecenie w historię dzieci wielu faktów historycznych.

Książek o akcji ratowania dzieci żydowskich z krajów europejskich okupowanych przez Niemcy, jak i z samej Trzeciej Rzeczy jest niewiele. A fakt istnienia Kindertransportów jest, w moim odczuciu, bardzo mało znany. A przecież dzięki tej działalności uratowano około 10 tysięcy dzieci. Choć dokładna ich liczba nie jest znana.

Przyznam się, że postać Truus Wijsmuller-Meijer do tej pory była mi kompletnie nieznana, choć o drugiej wojnie światowej czytam od ponad ćwierćwiecza. Ta Holenderka, sama zmagając się z bezdzietnością, ratowała wraz ze swoim zespołem współpracowników dzieci i wywożąc je do Wielkiej Brytanii umieszczała w domach Anglików. Początkowo miało być to czasowe schronienie, dopóki nie skończy się wojna. Po wojnie rodziny miały się połączyć. Ale, jak się okazało, większość tych dzieci to byli jedyni członkowie rodzin, którzy przeżyli. Zostali sami bez rodzin i ojczyzn, do których mogliby wrócić. Kobieta ta potrafiła zorganizować wiele ludzi i organizacji w różnych krajach. Była charyzmatyczna, uparta, bezczelna, kiedy trzeba, uprzejma i grzeczna, kiedy powinna. Wraz ze swoim mężem, Joopem, nie zważając na niebezpieczeństwo, robi co tylko mogli, aby uratować jak największą liczbę dzieci. 

Autorce udało się oddać klimat opisywanych wydarzeń i emocje, które towarzyszyły tamtym ludziom.
Poruszyła moje matczyne serce i przyprawiła o łzy, a jednocześnie nie zrobiła z tej historii taniej sensacji i łzawego powieścidła. Zostawiła mnie z mnóstwem pytań i przemyśleń. Cały czas się zastanawiam czy ja też potrafiłabym oddać "cioci Trusi" swoje dziecko i wysłać je na drugi koniec Europy do domu obcych ludzi. Dodam tylko, że dzieciaki były w wieku od 4 do 17 lat. W pociągu lub na statku bez opieki rodziny wysłane do kraju, którego języka, najczęściej, nie znały.

Dodam tylko na koniec, że czytałam z dużym zainteresowaniem o fascynacji literaturą Stephana i genialnej Žofie-Helene, której zdolności matematyczne były imponujące. Także wątek prywatnego życia Truus wart jest uwagi. I polecam z największą uwagą przeczytać część IV. Tam wyjaśniony jest, pośrednio, tytuł tej powieści. Ja przez niego nie mogłam spać...

Polecam.

PS. Czy fakt, że Truus wraz ze swoimi współpracownikami ratowała żydowskie dzieci i po wojnie dostała medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata tylko mnie się kojarzy z naszą  Ireną Sendlerową? Obie Panie łączy dużo więcej. Sprawdziłam. I Tobie też polecam.











 

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Oblężone. Piekło 900 dni blokady Leningradu w trzech przejmujących świadectwach przetrwania. Jelena Koczyna, Olgi Bergholz, Lidia Ginzburg

            TYTUŁ: Oblężone. Piekło 900 dni blokady Leningradu 
                                   w trzech przejmujących świadectwach przetrwania
               AUTOR: Jelena Koczyna, Olga Bergholc, Lidia Ginzburg
                    WYDAWNICTWO: Ośrodek Karta, Dom Wydawniczy PWN
GATUNEK: literatura faktu
STRON: 208
DATA PREMIERY: rok 2013

Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek


Literatura faktu to jest ten rodzaj słowa pisanego, który najbardziej lubię. Doceniam ją i zawsze mocno przeżywam, bo wiem, że to nie zapis wyobraźni autora. 
W przypadku tej książki przeżywałam opisywane wydarzenia szczególnie mocno. Jest to świadectwo trzech kobiet, które przeżyły oblężenie Leningradu w czasie drugiej wojny światowej. Trzy, ale każde inne i na swój sposób interesujące i przejmujące.
Jelena Koczyna to nauczycielka, która mieszka w Leningradzie z dzieckiem i mężem. Jej opisy walki z codziennością w oblężonym mieście nie mieszczą mi się w głowie. Strach, niepewność, głód i zimno występują w takim stężeniu i nasileniu, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Bardzo dokładna relacja, która przyprawia o łzy i skłania do myślenia. Tę relację nazwałabym realistyczną.
Olgi Bergholz to dziennikarka i poetka. Jej spojrzenie różni się od zapisków Jeleny znacząco. Olga skupia się na swojej pracy i nieszczęśliwej miłości. Zależy jej bardzo, aby świat dowiedział się co się dzieje w Leningradzie i jak wygląda życie w tym mieście. Pisze wiersze i jeździ na spotkania autorskie. Tę relację określiłabym dziennikarską.
Lidia Ginzburg to pisarka i eseistka, która skupiła się bardziej na przeżyciach i emocjach leningradczyków niż na polityce czy opisach tego, co się dzieje w mieście. Tę część określiłabym jako  psychologiczną.

Cokolwiek bym nie napisała to i tak to wypadnie blado w stosunku do tych wspomnień. Choć może literacko nie jest to najwyższy poziom, ale nie o to chyba chodzi w literaturze faktu. Są to świadectwa tamtych nieludzkich wydarzeń i to, moim zdaniem, jest najważniejsze. 
I choć są to bardzo różne relacje, to pozwalają na szersze spojrzenie na oblężenie Leningradu i dają wiele różnych powodów do przemyśleń.
I na koniec ważna informacja, która podaje Agnieszka Knyt (redaktorka, która wybrała i opracowała te 3 teksty) na samym początku książki:
"Mieszkańcy Leningradu przetrwali najdłuższe oblężenie w historii świata do czasów drugiej wojny światowej. Trwało od 8 września 1941 do 27 stycznia 1944. Nikt dokładnie nie wie, ilu z nich w tym czasie umarło z głodu. Szacuje się, że prawie milion".

I choć mnie ciężko się czytało*, to bardzo zachęcam to zapoznania się z tą lekturą. I uprzedzam, że niektóre fragmenty mogą przyprawić o łzy. 

Polecam.

*Ciężkość polegała w tym wypadku na tym, iż mam bardzo bujną wyobraźnię, a sama jestem żoną i matką. I kiedy sobie wyobraziłam to, co czytam, to łzy same napływały do oczu.
           

środa, 19 sierpnia 2020

Żona winiarza. Kristin Harmel


TYTUŁ: Żona winiarza
AUTOR:  Kristin Harmel 
WYDAWNICTWO: Świat Książki
GATUNEK: literatura piękna
STRON: 352
DATA PREMIERY: 11 marca 2020


Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek


To już trzecia powieść tej autorki, którą przeczytałam. Słodycz zapomnienia bardzo przypadła mi do gustu, Dom przy ulicy Amelie była dla mnie przeciętna, więc byłam bardzo ciekawa jak ta amerykańska pisarka poradziła sobie z tą powieścią.

Wypunktuję plusy i minusy, bo ja nie umiem ocenić jej jednoznacznie. 

Akcja toczy się dwutorowo: w latach czterdziestych we Francji i współcześnie. Zabieg przeprowadzony udanie. Przechodziłam płynnie i nic nie zgrzytało.

Fabuła poprowadzona tak, że trudno odłożyć książkę. Autorka tak kończyła rozdział, że od razu chciałam czytać dalej. Udało się jej rozbudzić moją ciekawość i zainteresowanie akcją.

Temat tajemnic rodzinnych to jeden z moich ulubionych. Tutaj Harmel udało się mnie wodzić za nos bardzo długo. Nie odkryłam tajemnicy głównej bohaterki, ale od pewnego momentu zaczęłam się domyślać. A autorka i tak mnie zaskoczyła zakończeniem. 

Duży plus ode mnie za pokazanie pracy winiarzy w Szampanii. Dużo ciekawostek i informacji o życiu hodowców i uprawie winogron. To samo dotyczy francuskiego ruchu oporu. Autorka nie przygniotła czytelnika wiadomościami historycznymi, ale dała ich tyle, aby pobudzić zaciekawienie do własnych poszukiwań. Lubię bogate tło historyczne, tutaj było go mało, ale uważam, że więcej, akurat w tej powieści, nie było potrzebne.

Część bohaterów polubiłam, a część nie. Lubię taki zabieg, gdzie bohaterowie są bardzo różnorodni i nie dają się jednoznacznie zaszufladkować. Polubiłam szczególnie jedną starszą panią z wątku współczesnego, która pomimo ciężkich przeżyć potrafiła cieszyć się życiem. 

Dużym plusem jest też to, że autorka potrafi pisać tak, aby wywołać emocje. Łzy wiele razy stawały mi w oczach. Potrafi też tak opisywać wydarzenia, że zastanawiałam się wielokrotnie co ja bym zrobiła na miejscu bohatera książki. Mam w zwyczaju nie oceniać decyzji ludzi, którzy żyli w tak ekstremalnym czasie, jakim jest wojna. I tu też nie oceniałam, ale wiele razy przerywałam czytanie, bo musiałam kilka spraw przemyśleć. A to sobie cenię w czytanych lekturach.

Minusy też się znalazły.

Główna bohaterka części historycznej doprowadzała mnie do szału swoją infantylnością i naiwnością. Miałam ochotę potrząsnąć nią i powiedzieć: kobieto! Jest wojna!

W wątku współczesnym motyw romansowy, jak dla mnie, zbyteczny. A może ja po prostu nie lubię takich historii rodem z harlequina? Rzecz gustu.

Pewne sytuacje i dialogi bardzo sztuczne i naciągane. Nie wyobrażam sobie, żeby ludzie się tak do siebie zwracali. 

Powieść, według mnie, stylizowana jest na wojenny romans. Przynajmniej ja ją tak odebrałam. Patrząc na okładkę, zapowiedzi i reklamę. To jest duży minus. Bo, podkreślam: dla mnie, ma ona drugie dno i porusza wiele innych istotnych kwestii. Chociażby miłość do ojczyzny, istotę tożsamości czy poczucia winy.

Podsumowując: ciekawa powieść z kilkoma minusami. Nie umiem jej jednoznacznie ocenić. Jedynie co mogę napisać to to, że warto przeczytać i sprawdzić, czy damy się jej porwać, czy rzucimy w kąt. Używając kolokwializmu napisze tylko: taka se.


poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Dzieci żółtej gwiazdy. Mario Escobar

TYTUŁ: Dzieci żółtej gwiazdy
AUTOR:  Mario Escobar
WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Kobiece 
GATUNEK: literatura piękna
STRON: 408
DATA PREMIERY: 20 maja 2020

Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek


Dzieci żółtej gwiazdy to kolejna książka, po Kołysance z Auschwitz, hiszpańskiego autora, która poruszyła we mnie pewne struny i skłoniła do zastanowienia. I choć postacie chłopców są fikcyjne, to sama historia okupacji we Francji jest już na faktach.

Bracia Jakob i Moïse Stein zostają oddani pod opiekę ciotki, a rodzice wyruszają szukać bezpiecznego schronienia dla rodziny. Ale nastaje lipiec 1942 i dochodzi do obławy na Francuzów żydowskiego pochodzenia. Bracia zostają załapani i zamknięci wraz z tysiącami obywateli w tzw. Welodromie zimowym. Chłopcy wiedzą, a może bardziej czują, że aby przeżyć muszą uciekać. I tak właśnie robią. Uciekają. I właśnie o tym jest ta lektura: o uciecze dzieci przez okupowaną Francję. To taka książka drogi, gdzie nie najważniejszy jest cel, lecz sama podróż. 
Choć historia MOŻE wydać się banalna, to taka, w moim odczuciu, nie jest. Autor porusza w niej kilka ważnych spraw i poddaje do rozważań wiele kwestii.

Wojna widziana oczami dzieci. To zupełnie inne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość. Chłopcy bardziej czują niż wiedzą. I nie widzą pewnych zagrożeń. Czasami brak doświadczenia życiowego staje się dla nich zagrożeniem. 

Bardzo ważnym wydarzeniem, o którym wspomina Escobar jest Obława Vel d’Hiv. Nazwa pochodzi od toru kolarskiego, w którym przetrzymywano przed wywózką Francuzów żydowskiego pochodzenia. Ten fragment historii jest tym bardziej bolesny, bo obławy nie dokonali naziści, lecz francuska policja. Chłopcom udaje się uciec. Ale większość z zatrzymanych Żydów nie miała aż tyle szczęścia...

Bracia trafiają do Le Chambon-sur-Ligion, niewielkiej miejscowości we Francji położonej w oddalonych od zawieruchy wojennej Alpach. Miejsce to stało się sławne po wojnie dzięki temu, że mieszkańcy uratowali życie wielu Żydom ukrywając ich po domach i innych zabudowaniach gospodarskich. Chociaż słowo wielu" to za mało powiedziane. Historycy szacują, że uratowanych osób mogło być od 3 do 5 tysięcy.
Autor, jak powiedział w jednym z wywiadów, chciał oddać hołd tej bohaterskiej społeczności, która z narażeniem życia niosła pomoc uciekinierom. I to był bardzo dobry pomysł, bo nie miałam pojęcia o tej miejscowości i wydarzeniach, jakie się tam odgrywały. Na końcu książki znajdują się zdjęcia z wizyty Escobara w Le Chambon-sur-Ligion oraz fotografie opisywanych postaci historycznych jak np. pastora Andre Trocme i jego żona Magdy. 
Myślę, że ważną informacją jest to, że w 1990 roku cała miasto zostało uhonorowane za swoje czyny w czasie wojny medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, medalem przyznawanym przez rząd Izraela wszystkim tym, którzy nieśli pomoc Żydom w czasie drugiej wojny światowej.

Dzieci przemierzają okupowaną Francję i spotykają wiele osób. I odnoszę wrażenie, że ten hiszpański pisarz chciał pokazać cały wachlarz ludzkich zachowań. Byli tacy, którzy chętnie by wydali chłopców w ręce Niemców, ale znaczna większość pomagała im z narażeniem własnego życia. Wojna jako sytuacja ekstremalna wyzwala w ludziach różne emocje, więc nie mnie oceniać. Sama się zastanawiałam co ja bym zrobiła... 

Autorowi udało się połączyć te kilka wątków i faktów w ciekawą powieść. 
Problem żydowskich i bezdomnych sierot czy też chwilowych sierot, którymi nie ma się kto zająć.
Obława Vel d’Hiv, która jest ciemną kartą historii Francji. 
Różne postawy i zachowania ludności cywilnej w trakcie wojny.
Zachowanie od zapomnienia bohaterskich czynów mieszkańców Le Chambon-sur-Ligion.
I do tego dobrze odmalowane tło historyczne.
Czego chcieć więcej?


Polecam.

PS. I na koniec słowa autora, które bardzo dobrze podsumowują całą książkę:

Dzieci żółtej gwiazdy to opowieść o tym, że zwykli ludzie mają moc, by zmieniać rzeczywistość.

W pewien sposób ci dwaj bracia są hołdem złożonym wszystkim tym, którym udało się uciec od bomb i z okrutnych szponów nazistów, ale nie tylko-również tym, którym się nie udało, którzy stracili niewinne życie z powodu nienasyconej nienawiści tamtych nieludzkich 
fanatyków.