TYTUŁ: Dwie obrączki. Opowieść o miłości i wojnie
AUTOR: Mille Werber, Eve Keller
WYDAWNICTWO: Świat Książki
GATUNEK: wspomnienia
STRON: 220
Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek |
Ta książka to przykład na to, że i mnie też czasami brak słów. Patrzę na tę białą plamę na monitorze i mam łzy w oczach. Nie wiem co Wam napisać. Tyle zostało już napisane i powiedziane o tym okresie w historii. Choć tematykę wojenną zgłębiam od ponad 20 lat, to zdarzają się takie lektury, które zostawiają mnie z kacem książkowym...
Millie Werber to nasza bohaterka, która opowiada o swoim życiu. O tym jak dziewczyna z Radomia zamieszkała w 1946 roku z mężem w USA. Co przeżyła i co widziała.
Eve Keller jest profesorem anglistyki, która pomogła Millie spisać i uporządkować rodzinną historię. Ubrać uczucia i wspomnienia w piękne słowa.
Kiedy sięgałam po tę pozycję oczekiwałam wspomnień kobiety, która przeżyła piekło na ziemi. Opowieści o rodzinie, śmierci, miłości... A co dostałam?
To było jak spotkanie przy kawie z piękną i dojrzałą kobietą. Kobietą, która wspomina swoje życie. Która pomimo tego, co przeżyła w Polsce potrafiła odnaleźć szczęście. I wspaniale przeżyć czas dany jej przez los. Nie było w tej historii nadmiernej tkliwości ani żadnych negatywnych uczuć. Była pierwsza miłość w czasach kiedy takie uczucie można było uznać za luksus. Pierwsze pocałunki w przerażającej scenerii getta w Radomiu. Praca ponad siły w fabryce amunicji. Pobyt w Auschwitz i codzienne próby oszukania głodu. Pierwszy raz się spotkałam się z takim opisem:
"Bez przerwy byłam głodna. (...)Głód był niczym zwierzę, które umościło się wewnątrz mnie i co pewien czas otwierało paszczę, aby kąsać. (...) To drapanie, kąsanie, ból w brzuchu nigdy się nie kończyły. Towarzyszyły mi, gdy wieczorem kładłam się spać i witały mnie, gdy rano się budziłam. W Auschwitz chleb był bezcennym skarbem, może nawet cenniejszym niż miłość".
Koniec wojny nie oznaczał wyzwolenia. Tułaczka po Europie, Włochy, Niemcy, w końcu USA. Tam z mężem znalazła dom, ale wspomnienia wracały.
Jack, mąż Milli, był też wojennym rozbitkiem. Stracił w wojnie całą rodzinę, a także żonę i córkę. Rozumiał Milli, która została sama z ojcem i kuzynem oraz wspomnieniami o swoim pierwszym, wojennym mężu. Z jedynymi pamiątkami po nim, czyli z tytułowymi dwiema obrączkami.
Pewnie wielu powie mi, że to historia jakich wiele. Może. Ale z tej powieści bija tak dużo emocji i mam tak wiele odczuć, że trudno mi to wyrazić. Pierwsze na co zwróciłam uwagę to smutek Milli. Ale czy można być smutnym i szczęśliwym? Z tych kart bije ciepło i mądrość życiowa. Dużo celnych uwag i trafnych spostrzeżeń. Na temat wojny, miłości, ludzi. Autorka utwierdziła mnie w przekonaniu, że bycie dobrym człowiekiem nie zależy od czasów w jakich żyjemy i nie zależy od narodowości. Opowiada o Niemcach, którzy bez chwili namysłu jednym strzałem pozbawiali ludzi życia. Ale i Niemcu, który dzielił się z nią swoją kanapką, choć wiedział, że za to grozi kara. O Żydach, którzy donosili na swoich współbraci za dodatkową rację żywności, ale i o judaistach, którzy podzielili się ostatnim kawałkiem chleba.
Pisze o ludziach, ale i o przypadkach. Momentach w życiu dzięki którym przeżyła. O zbiegach okoliczności? Opatrzności?
Jest też tam poruszona kwestia wiary. A w zasadzie braku wiary. Bo, jak po tym co się widziało podczas wojny wierzyć w miłosiernego Boga?
Radomianka opowiada, w moim odczuciu, o życiu, ludziach, uczuciach w piękny sposób. Nie ma tu wyszukanego stylu czy słownictwa. Są emocje i cała masa pytań. Pytań, które powodują, że czytelnik zaczyna się zastanawiać. Jest głód, wszy, drzazgi z trepów wbite w stopy, strach, praca ponad siły, brak zrozumienia po wojnie i poczucie winy, że się przeżyło kiedy tyle osób zginęło.
Ale są też miłość, współczucie, bezinteresowna pomoc, przyjaźń, małżeństwo, które przetrwało ponad 60 lat, i piękne, pomimo złych doświadczeń, wspomnienia.
To jest ta opowieść. Opowieść o życiu i ludziach. O świecie, który runął i ludziach których nie ma. Świecie, w którym przyszło żyć niosąc swój krzyż smutnych wspomnień...
Polecam.
PS To jedna z tych książek, które MUSZĘ mieć na swojej półce.
Kiedy sięgałam po tę pozycję oczekiwałam wspomnień kobiety, która przeżyła piekło na ziemi. Opowieści o rodzinie, śmierci, miłości... A co dostałam?
To było jak spotkanie przy kawie z piękną i dojrzałą kobietą. Kobietą, która wspomina swoje życie. Która pomimo tego, co przeżyła w Polsce potrafiła odnaleźć szczęście. I wspaniale przeżyć czas dany jej przez los. Nie było w tej historii nadmiernej tkliwości ani żadnych negatywnych uczuć. Była pierwsza miłość w czasach kiedy takie uczucie można było uznać za luksus. Pierwsze pocałunki w przerażającej scenerii getta w Radomiu. Praca ponad siły w fabryce amunicji. Pobyt w Auschwitz i codzienne próby oszukania głodu. Pierwszy raz się spotkałam się z takim opisem:
"Bez przerwy byłam głodna. (...)Głód był niczym zwierzę, które umościło się wewnątrz mnie i co pewien czas otwierało paszczę, aby kąsać. (...) To drapanie, kąsanie, ból w brzuchu nigdy się nie kończyły. Towarzyszyły mi, gdy wieczorem kładłam się spać i witały mnie, gdy rano się budziłam. W Auschwitz chleb był bezcennym skarbem, może nawet cenniejszym niż miłość".
Koniec wojny nie oznaczał wyzwolenia. Tułaczka po Europie, Włochy, Niemcy, w końcu USA. Tam z mężem znalazła dom, ale wspomnienia wracały.
Jack, mąż Milli, był też wojennym rozbitkiem. Stracił w wojnie całą rodzinę, a także żonę i córkę. Rozumiał Milli, która została sama z ojcem i kuzynem oraz wspomnieniami o swoim pierwszym, wojennym mężu. Z jedynymi pamiątkami po nim, czyli z tytułowymi dwiema obrączkami.
Pewnie wielu powie mi, że to historia jakich wiele. Może. Ale z tej powieści bija tak dużo emocji i mam tak wiele odczuć, że trudno mi to wyrazić. Pierwsze na co zwróciłam uwagę to smutek Milli. Ale czy można być smutnym i szczęśliwym? Z tych kart bije ciepło i mądrość życiowa. Dużo celnych uwag i trafnych spostrzeżeń. Na temat wojny, miłości, ludzi. Autorka utwierdziła mnie w przekonaniu, że bycie dobrym człowiekiem nie zależy od czasów w jakich żyjemy i nie zależy od narodowości. Opowiada o Niemcach, którzy bez chwili namysłu jednym strzałem pozbawiali ludzi życia. Ale i Niemcu, który dzielił się z nią swoją kanapką, choć wiedział, że za to grozi kara. O Żydach, którzy donosili na swoich współbraci za dodatkową rację żywności, ale i o judaistach, którzy podzielili się ostatnim kawałkiem chleba.
Pisze o ludziach, ale i o przypadkach. Momentach w życiu dzięki którym przeżyła. O zbiegach okoliczności? Opatrzności?
Jest też tam poruszona kwestia wiary. A w zasadzie braku wiary. Bo, jak po tym co się widziało podczas wojny wierzyć w miłosiernego Boga?
Radomianka opowiada, w moim odczuciu, o życiu, ludziach, uczuciach w piękny sposób. Nie ma tu wyszukanego stylu czy słownictwa. Są emocje i cała masa pytań. Pytań, które powodują, że czytelnik zaczyna się zastanawiać. Jest głód, wszy, drzazgi z trepów wbite w stopy, strach, praca ponad siły, brak zrozumienia po wojnie i poczucie winy, że się przeżyło kiedy tyle osób zginęło.
Ale są też miłość, współczucie, bezinteresowna pomoc, przyjaźń, małżeństwo, które przetrwało ponad 60 lat, i piękne, pomimo złych doświadczeń, wspomnienia.
To jest ta opowieść. Opowieść o życiu i ludziach. O świecie, który runął i ludziach których nie ma. Świecie, w którym przyszło żyć niosąc swój krzyż smutnych wspomnień...
Polecam.
PS To jedna z tych książek, które MUSZĘ mieć na swojej półce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz