piątek, 17 kwietnia 2020

Uwięzieni w raju. Xavier Güell

TYTUŁ: Uwięzieni w raju
AUTOR: Xavier Güell
WYDAWNICTWO: Czarna Owca
GATUNEK: literatura współczesna
STRON: 352
DATA PREMIERY: 14 listopada 2018


Zdjęcie autorskie Iza w labiryncie książek


Nie, nie i jeszcze raz nie!!!
Ten rok obfituje w jakieś literackie gnioty. To już kolejna książka w tym roku, która świetnie się zapowiadała i naprawdę miała duży potencjał, a okazała się wydawniczym bublem. 
I tu mogłabym zakończyć swoje wywody o tej książce i napisać: nie polecam. 
Niestety. Palce mnie aż świerzbią, żeby napisać co o niej myślę. Bo nie mogę przejść obojętnie obok tej powieści. Wkurw mi na to nie pozwala.

Książka miała duży potencjał, bo:

Autor jest hiszpańskim pisarzem i muzykiem i miałam nadzieję, że te elementy muzyczne wplecione w opisywany okres drugiej wojny światowej będą wartością samą w sobie. W końcu w obozie koncentracyjnym w Theresienstadt zostali uwięzieni przedstawiciele żydowskiej elity kulturalnej i artystycznej z całej Europy. Niestety. Autor wplótł tyle fachowych nazw ze świata muzyki i zrobił z tych informacji takie dłużyzny, że laik muzyczny może przez to nie przebrnąć. Może gdyby autor dodał jakieś przypisy wyjaśniające, to by coś pomogło. Dla mnie było to kompletnie niezrozumiałe. Tylko uprzedzam.

Skoro pisarz osadza akcję swojej powieści w tak trudnym miejscu i czasie, jakim był obóz koncentracyjny, to może wypadałoby wykazać się większą znajomością danego okresu. Jak dla mnie zbyt mało szczegółów oddających atmosferę opisywanych wydarzeń. Czasami miałam wrażenie, że uwięzieni muzycy przebywają w sanatorium, a nie w obozie. Te kilka zdań o głodzie i brudzie, to trochę za mało. I kompletnie nie rozumiem scen wagonowych".

Czytając niektóre dialogi, to nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Tak egzaltowanych i pompatycznych wypowiedzi nie wyobrażam sobie w żadnym czasie. Nie wiem czemu miały służyć te wywody na tematy filozoficzne czy ideologiczne. I to tego rozpisane w takie, kolejne, dłużyzny, że momentami odchodziła mi ochota na dalsze czytanie. Ale byłam twarda i brnęłam dalej.

A już wszystko na głowę bije główna bohaterka. Elisabeth, niemiecka lekarka, która wikła się w romans ze słynnym Josefem Mengele, aby zaraz potem wpaść w ramiona żydowskiego więźnia obozowego Hansa Krasy. Tylko trzeba pamiętać, że Elisabeth jest mężatką. Kompletnie nie rozumiem, po co w takiej książce opisy miłosnych igraszek pomiędzy bohaterami. I do tego przedstawione w sposób co najmniej żenujący. Nic więcej nie napiszę. Spuszczam zasłonę milczenia.

Jak widać potencjał był. Obóz w Terezinie miał być obozem modelowym. Miał pokazać światu, że w takich miejscach nie jest źle, że artyści mogą tworzyć, jest czysto i nie ma głodu. A miał to potwierdzić Międzynarodowy Czerwony Krzyż, który odwiedził obóz. Taki element nazistowskiej propagandy. I ta książka mogła być bardzo dobrym hołdem dla wszystkich ofiar tego obozu. Ale nie jest. I to dla mnie jest właśnie ten stracony potencjał. 
Bo:

Można by się zastanowić, właśnie, nad rolą propagandy i próbami manipulacji nazistów w czasie wojny.

Dylematy i przemyślenia ludzi sztuki w tych ciężkim czasie i miejscu.
Świetnie oddaje to pewien cytat:
Prawdziwy artysta po prostu umiera, gdy zabrania mu się tworzyć.

Czy Czerwony Krzyż w czasie wojny wiedział, czy nie wiedział, a może nie chciał wiedzieć co się działo w obozach?

I tak sobie myślę, że każdy czytelnik znalazłby sobie tematy do przemyśleń po lekturze tej powieści.

Podkreślam: niestety, autor zmarnował świetny pomysł bardzo złym wykonaniem.

Nie polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz