TYTUŁ: Instytut Piękności
AUTOR: Maria Paszyńska
WYDAWNICTWO: Pascal
GATUNEK: literatura współczesna
STRON: 357
DATA PREMIERY: 27 lutego 2019 roku
Zdjęcie autorskie Iza labiryncie książek |
Są takie książki, które po zakończeniu czytania trzeba przemyśleć, przetrawić, poukładać sobie w głowie.
Bardzo je lubię, ale coraz rzadziej na nie trafiam.
Przyznam się od razu, że odkąd przeczytałam dwie części z serii "Owoc granatu" Marii Paszyńskiej, zostałam fanką autorki. Z wielką chęcią sięgnęłam po kolejną Jej książkę, choć nie jest ona częścią w/w serii.
Im dłużej myślę o tej książce, tym bardziej jestem przekonana, że spodoba się ona każdej kobiecie. Dlaczego? Bo każda z nas, bez względu na wiek, wie że odpowiedni strój i makijaż mogą zdziałać cuda. A jeśli zmiana wyglądu może uratować życie, to...
Poznajemy Madę Walter, lekarza i dietetyka, mieszkankę okupowanej Warszawy. Pewnego dnia wpada na pomysł otworzenia Instytutu Piękności. Ale nie takiego zwykłego, przecież jest wojna. Postanawia przyjmować w nim zbiegłe z getta Żydówki. Nauczyć je jak się malować, żeby ukryć semickie rysy i jak się ubrać, by wtopić się w tłum i nie wyróżniać się pomiędzy warszawiakami. A kiedy Gestapo wymyśła sposób żeby podejrzanym kobietom przeprowadzać swoisty egzamin z bycia Aryjką, to Mada uczy kobiety pacierza, niekoszernej kuchni, zwyczajów chrześcijańskich i innych przydatnych umiejętności. A to wszystko w swoim instytucie przy ulicy Marszałkowskiej w Warszawie.
Przyznam się, że na początku nie mogłam się "wgryźć" w tę książkę. Nie mogłam "zaskoczyć" o co autorce chodzi. Ale im więcej kartek było za mną, tym bardziej nie mogłam się oderwać. Wszystko zaczęło układać się w spójną całość.
Co mnie urzekło w tej książce?
Osoba Mady Walter. Kobiety niezwykłej. Nie patrząc na zagrożenia, ratowała Żydów. A chyba każdy wie, co za to groziło w czasie wojny. Niestrudzona, pełna pomysłów i niezwykle charyzmatyczna. A jednocześnie skromna i pełna optymizmu.
Historie Sary, Zoi, Lei i Dalili, kobiet, z których każda ma sobą traumatyczne przeżycia. I każda z tych historii wyciska łzy z oczy. Mnie najbardziej poruszyła historia Sary, która swój dramat życiowy skrywa za tajemniczą woalką.
Warstwa historyczna bardzo dobrze "przemycona". Na kartach tej książki pojawiają się znane z historii osoby, ale też wydarzenia. Świetnie wplecione w fabułę powodują, że tę książkę czyta się z zapartym tchem.
Kobieca przyjaźń, która łączy ze sobą w tak trudnych czasach tak niezwykłe kobiety. Podejrzewam, że w innym okresie może by się nie spotkały. Ale w tych niebezpiecznych warunkach w każdej z tych pań dokonuje się duża przemiana. Wspólnie się wspierają, choć początki nie zawsze są łatwe.
Dwie warstwy czasowe: wojenna Warszawa i Jerozolima w 1978 roku spowodowały u mnie wiele przemyśleń i refleksji, nie tylko nad wojenną rzeczywistością, ale też nad przemijaniem i pamięcią. Bardzo poruszające.
Zakończenie mnie zaskoczyło. Cały czas miałam nadzieję na inne.
Jakby się zastanowić na rolą kobiet w wojnie, to pierwsze co przychodzi mi do głowy, to kobieta-sanitariuszka lub kobieta-kucharka. Ale walczyć można na wiele innych sposobów.
Mnie najbardziej poruszyło to, że uczestniczyć w wojnie można niekoniecznie z bronią w ręku. Można ratować życie w inny sposób niż tylko, albo aż, ukrywanie. Można, na pozór, drobnymi czynami czy czynnościami pomagać ratować ludzi w ciężkiej sytuacji. Nauczyć sztuki makijażu, załatwić odpowiednie dokumenty, przekazać cenne informacje o rodzinie. Bo nie trzeba być na pierwszej linii frontu by "grać pierwsze skrzypce" na wojnie.
Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz